środa, 14 sierpnia 2013

Pełczyn - Witanów - Zawieprzyce - Szczekarków (84 km)


Już od dłuższego czasu planowaliśmy spędzić na kajaku kilka dni pod rząd, nocując w przybrzeżnych gospodarstwach agroturystycznych. Dopiero urlop dał nam ku temu okazję. Chcieliśmy przepłynąć najbardziej dzikim i malowniczym fragmentem Wieprza tj. całą doliną Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego

Spływ zaczęliśmy w Pełczynie. Wieprz jest tam bardzo wąski. Szerokością nie różnił się niczym od Tyśmienicy, dopływu Wieprza w okolicach Woli Skromowskiej. Miał maksymalnie 10-15 metrów szerokości. Dopiero po kilku kilometrach rozlał się do swoich standardowych 30 metrów. Płynęło się nam bardzo dobrze, choć ze względu na odgłos maszyn rolniczych trudno było czasem zapomnieć, że trwa okres żniw. Na wielu odcinkach rzeka graniczyła bezpośrednio z polami, dzięki czemu mogliśmy obserwować ludzi pracujących na traktorach, kombajnach i przyczepach etc. Niestety odgłos pracy płoszył ptactwo, przez co dopiero w dalszej części trasy mieliśmy możliwość obserwowania czapli i bocianów z bliższej odległości.

Spływ kajakowy Wieprzem. Pełczyn.



Pierwszego dnia mieliśmy do pokonania odcinek długości 41 km. To dużo biorąc pod uwagę, że najdłuższy, jaki dotychczas przepłynęliśmy z Sylwią to 20 km. Wtedy, z Woli Skromowskiej do Jeziorzan zajęło nam to 5h. Wynikałoby z tego, że odcinek dwa razy dłuższy powinien nam zająć 10h. Dlatego zaraz po wodowaniu bierzmy się do wiosłowania. Najgorsze co mogłoby nas spotkać, to dać się złapać wieczorowi na rzece: zmęczenie, słaba widoczność, komary… A przede wszystkim, brak możliwości przenocowania. Długość pierwszego odcinka wynikała z faktu, że za Pełczynem, skąd wystartowaliśmy dopiero w Witaniowie za Łęczną udało się nam znaleźć gospodarstwo agroturystyczne blisko rzeki, gdzie mogliśmy przenocować. Po drodze jedynie w Łańcuchowie znajduje się agroturystyka, ale tam nie było wolnych miejsc. Duża szkoda, bo wtedy długość odcinków jakie, mieliśmy do pokonania wyrównałaby się, a tak pierwszego dnia mieliśmy do pokonania dwa razy tyle, co podczas dwóch kolejnych dni, tj. 23 i 21 km. 

Przez długi czas płyniemy otuliną Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego. Jest bardzo ładnie, czuć dzikość przyrody. Postoje robimy sobie na piaskowych łachach w zakrętach rzeki. Rozprostowujemy kości, jemy, wylewamy wodę z kajaka i płyniemy dalej. Miejscami trafiamy na skróty, kiedy to meandrująca rzeka przebija się przez kurczące się coraz bardziej zakole aż w końcu zaczyna przelewać się zamieniając zakole w wyspę.

Spływ kajakowy Wieprzem. Nadwieprzański Park Krajobrazowy.


Spływy kajakowe Wieprzem. Nadwieprzański Park Krajobrazowy.


Krajobraz jest raczej łagodny: pola, szuwary, nie za wysokie piaskowe osuwiska, lasy jedynie w oddali. Mamy wrażenie, że do parku krajobrazowego wpływamy dopiero w Łańcuchowie. Tam płyniemy w zasadzie samym lasem, który gęsto obrasta brzegi Wieprza i konarami drzew wdziera tuż nad samą wodę. Czasem uda się nam je ominąć i przepłynąć obok, czasem trzeba przepłynąć pod nimi i schować ciało do kajaka, by nie zahaczyć głową lub fragmentem odzieży, a czasem, kiedy już wiadomo, że ani jedno ani drugie nie będzie możliwe – wpłynąć wprost na nie licząc, że albo uda się od nich odepchnąć wiosłem lub je po prostu złamać.  

Spływy kajakowe Wieprzem. Nadwieprzański Park Krajobrazowy.


Im bliżej Łęcznej, tym coraz bardziej zaczynają piętrzyć się przed nami przeszkody. Już nie tylko gałęzie zwisające z drzew rosnących nad brzegiem, ale również z drzew, które zaczęły do rzeki spadać, lecz zatrzymały się w połowie drogi – dzięki mocy własnych korzeni, które utrzymały je w ziemi lub  drzewom na przeciwnym brzegu, o które mogły się oprzeć i ostatecznie nie runąć do wody. Nasz doładowany kajak zaczyna pracować na miano autobusu – przekonujemy się o jego mocno ograniczonej sterowności. Najbardziej niebezpieczne są sytuacje, gdy jedna przeszkoda znajduje się niewiele dalej za drugą. Nie mamy wtedy żadnych możliwości manewrów, co najczęściej powoduje, że nawet po sprawnym pokonaniu pierwszej przeszkody płyniemy wprost na drugą. Równie stresujące, co gałęzie zwisające nad wodą są gałęzie, a nawet całe drzewa ukryte pod wodą. Czasem wystają tylko czubki samych gałęzi, które trudno dostrzec. 

Spływy kajakowe Wieprzem. Nadwieprzański Park Krajobrazowy.


Spiętrzenie wszystkich możliwych przeszkód następuje tuż przed Łęczną, w okolicach Ciechanek Łęczyńskich. W pewnym momencie pozwalane na siebie drzewa, wzdłuż i w poprzek rzeki, oraz nagromadzone przy nich przyniesione z nurtem gałęzie sprawiają, że ich opłynięcie staje się niemożliwe. Pozostaje nam przecisnąć się półtorametrową szczeliną pomiędzy gałęziami. Udaje się nam do niej wpłynąć dziobem kajaka, ale już ze względu na gałęzie znajdujące się także pod wodą i duże dociążenie kajaka bagażem nie udaję się nam popłynąć dalej. Zaklinowaliśmy się. Dopiero odepchnięcie kajaka wiosłami od przeszkody pozwala nam popłynąć dalej.

Nie raz, gdy nie udało się nam opłynąć ukrytego pod wodą drzewa nurt rzeki wnosił nas na nie, w efekcie wyglądało to tak, jakbyśmy stali nieruchomo nad wodą, a nurt nas nie dotyczył. Spłynięcie z takiej przeszkody nie było łatwe, bo groziło przebiciem kajaka o ostre gałęzie. 

Spływy kajakowe Wieprzem. Nadwieprzański Park Krajobrazowy.


 Do Witaniowa udało nam się dotrzeć bez uszczerbku na zdrowiu i sprzęcie. W gospodarstwie gospodyni informuje nas, że już dawno nie było na rzece tak wielu zwalonych drzew. Tłumaczy to czterema nawałnicami, które w tym roku przeszły przez okolice. Nawet tuż pod ich własnym domem, przy brzegu rzeki leży wielkie drzewo, które przyniosła rzeka. 

Z Pełczyna płynęliśmy 9 godzin, to dobry czas biorąc pod uwagę, że ostatnie 10 km to walka z przeszkodami. Z rzeki gospodarstwo łatwo poznać po wyskubanej przez krowy trawie na wzgórzu. Zamawiamy kolację – jajecznicę z kiełbasą. Pycha, tego nam było trzeba po dniu pełnym wrażeń. Godzinę później ścina nas z nóg.   


Spływy kajakowe Wieprzem. Witaniów.




Spływy kajakowe Wieprzem. Widok na Wieprz z Witaniowa.


Drugiego dnia spodziewałem się, że obudzi mnie ból ramion. Nic z tego :) Jemy obfite śniadanie i zabieramy się do pakowania. Gospodyni uprzedza nas, że to jeszcze nie koniec zwalonych drzew na rzece. Że wciąż trzeba być ostrożnym. I miała rację – nie jest już co prawda tak trudno jak wcześniej, ale wciąż przeszkód nie brakuje. Dopiero tutaj spotykamy dwójkę kajakarzy, których podobnie jak nas wczoraj nurt rzeki wnosi na przeszkody. Muszą wychodzić z kajaka i przenosić go brzegiem. Nam idzie jakoś lżej, ale jeszcze tylko przez chwilę. W momencie, gdy tamci zapewne dopiero co wrócili na wodę, my nadzialiśmy się za zwisającą z przechylonego drzewa gałąź, i to obgryzioną z pędów przez bobry, przez co bardzo ostrą. Próba ominięcia tej przeszkody bokiem nic nie dała i nadzialiśmy się na nią tyłem kajaka. Udało się złamać tylko kawałek tej gałęzi, niestety cała reszta przeszyła kajak, który w minutę nabrał wody i stało się dla nas jasne, że należy jak najszybciej dobić do brzegu. Szczęśliwie, było gdzie i jak. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej znajdowało się niewielkie osuwisko z przybrzeżnego pola, po którym łatwo było wspiąć się na utwardzony grunt. Udało się nam uratować siebie samych i cały ekwipunek. Niestety kajakiem dalej nie dało się płynąć...

Po chwili rozpaczy, gdy już ochłonęliśmy, zastanawiamy się co dalej. Przerywamy spływ i wracamy do Bazy czy szukamy możliwości naprawy kajaka, i jeśli się uda płyniemy dalej? Szczerze mówiąc, nie przewidzieliśmy, że może dojść do tego typu sytuacji. Nie było planu awaryjnego… Teraz trzeba było improwizować. Decydujemy się rozdzielić. Sylwia zostaje przy sprzęcie, ja udaję się do najbliższych widocznych zabudować, dowiedzieć się gdzie jesteśmy, jakie tu istnieją możliwości noclegu i przede wszystkim, możliwości naprawy kajaka. Do pokonania mam podmokłą łąkę, porośniętą ostrą wysoką do pasa trawą i pokrzywami. Brodzę po łydki w czarnym błocie. Potem wzgórze porośnięte lasem i kawałek pola. Wreszcie docieram do zabudowań. Okazuje się, że to Stoczek – wieś przed Zawieprzycami od strony Kijan. A więc nasz mały dramat rozegrał się na 8 km drugiego odcinka i tuż przy granicy parku w Zawieprzycach. Do bezproblemowego przepłynięcia całego parku zabrakło nam może 4 km. I jak się później okaże, Wieprz faktycznie za Zawieprzycami wchodzi w swój spokojny, uporządkowany i tak nam dobrze znany bieg – bez zwalonych drzew i wystających z wody konarów.   

Ale by tam dotrzeć, należało wcześniej naprawić kajak. Biorąc pod uwagę fakt, że są żniwa i większość mężczyzn pracuje w polu nie jestem optymistą. I faktycznie, w dwóch pierwszych domach, do których zapukałem odmówiono mi jakiejkolwiek pomocy. Dopiero w trzecim udało mi się zastać człowieka gotowego udzielić nam wsparcia. I to na niespotykaną skalę – pomógł mi znaleźć specjalistę, potrafiącego naprawić kajak, przetransportował mnie do niego z kajakiem, przywiózł z powrotem i następnego dnia zabrał po odbiór naprawionego sprzętu.


Spływy kajakowe Wieprzem. Schronisko w Zawieprzycach.


 Jedyna możliwość noclegu w Zawieprzycach to schronisko młodzieżowe PTTK, tuż nad samym Wieprzem. Co prawda planowaliśmy nocować w innym standardzie, ale i tak cieszymy się, że jest gdzie się umyć i przespać. Dostajemy czystą pościel, ręczniki i cały 6-osoby pokój na wyłączność. Schronisko samo w sobie jest nie lada atrakcją. Jako takie funkcjonuje tylko w wakacje. Poza sezonem jest to szkoła, a mówiąc dokładniej Szkoła Podstawowa im. Marii Curie-Skłodowskiej. Budynek szkoły znajduje się na terenie zespołu pałacowo-parkowego, gdzie niegdyś stał pałac zaprojektowany przez nadwornego architekta Jana III Sobieskiego (dzisiaj pozostały już po nim tylko malownicze ruiny) oraz  "lipa Sobieskiego", która została zasadzona podobno przez samego Jana III Sobieskiego. O samej Marii Curie-Skłodowskiej warto powiedzieć, że jako dziecko przyjeżdżała tutaj na wakacje, do swojego stryja, który w Zawieprzycach dzierżawił dworek.


Spływy kajakowe Wieprzem. Schronisko w Zawieprzycach.



Spływy kajakowe Wieprzem. Widok na Wieprz z ruin pałacu w Zawieprzycach.

Trzeciego dnia, po odebraniu kajaka z naprawy jesteśmy gotowi do kontynuowania spływu już o 11 rano. Jeszcze tylko kilka zwalonych drzew, kilka podwodnych przeszkód i już wypływamy na romantyczne i szerokie wody Wieprza w okolicach Rokitna. Płynie się nam bardzo dobrze, w tym odcinku Wieprz płynie prosto. Jeśli zakręca to najczęściej łagodnym łukiem. Prawdziwa rzeczna autostrada. 


Spływy kajakowe Wieprzem. Autostrada w Rokitnie.


Można się rozpędzić. Im bliżej Lubartowa tym coraz więcej śladów kajakarzy. Przy każdej większej miejscowości znajduje się przystań, czasem z zadaszonymi ławkami i stołami. Dwukrotnie nawet mijamy indiańskie wioski tipi. Największe zdziwienie jednak ogarnia nas na widok… no właśnie – sam nie wiem, co to za zwierzęta…   

Spływy kajakowe Wieprzem. Okolice Serników.



Spływy kajakowe Wieprzem


W Sernikach natomiast czeka  nas chyba największa atrakcja spływu, bo tuż pod mostem uskok dwa razy większy niż ten, który jest w Szczekarkowie. Pod wodą widać kamienie, które spiętrzają wodę. Emocje sięgają zenitu, ale udaje się nam bezpiecznie pokonać tę przeszkodę. 


Szumy na Wieprzu w Sernikach
Spływy kajakowe Wieprzem. Szumy pod mostem w Sernikach.


W zasadzie od tego momentu już do końca spływu w Szczekarkowie czujemy, że coraz bardziej zbliżamy się do końca naszej przygody. Ale nawet gdybyśmy przestali wiosłować nurt rzeki sam doniósłby nas do mety. Mijamy kładkę w okolicach Chlewisk i most kolejowy na wysokości Lubartowa. Stąd już tylko 6 km do Szczekarkowa… Na tych ostatnich kilometrach woda wydaje się nam szczególnie czysta i miękka, a nurt raczej spokojny. Podobnie, jak w Jeziorzanach. Być może wrażenia te są zasługą słońca, które od 17-tej przyświeca o wiele łagodniej.

W końcu dopływamy do Szczekarkowa. Wyjście na brzeg nie należy do najłatwiejszych, ale już zdążyliśmy się przyzwyczaić do chodzenia po mule. W samochodzie marzymy o zasłużonym browarze i prysznicu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz